W lipcu bieżącego roku odbył się pierwszy obóz, którego uczestnikami byli uczniowie Policyjnego Liceum Ogólnokształcącego. Organizatorzy na miejsce zgrupowania wybrali stanicę harcerską w bieszczadzkim Olchowcu. Program obozu obejmował zarówno zajęcia, które stanowiły kontynuację kursów odbywających się w roku szkolnym (karate), jak również profesjonalny kurs pierwszej pomocy, biegi na orientację i warsztaty psychologiczne. Do dodatkowych atrakcji należały zajęcia w parku linowym, możliwość korzystania z kąpieliska i obiektów sportowych, które oddano do dyspozycji obozowiczom. Nad bezpieczeństwem przebywającej w Olchowcu młodzieży czuwała kompetentna kadra, składająca się z instruktorów i pedagogów.

Zupełnie niespodziewanie, we wrześniu, gdy rok szkolny już na dobre się rozpoczął, ktoś przyniósł do sekretariatu Euro – Szkoły Bis kartkę znalezioną podczas likwidacji obozowiska. Najprawdopodobniej któryś z uczestników wakacji w Olchowcu prowadził pamiętnik i tak opisał jeden z obozowych dni:

Lipiec 2012 (Nie mam pojęcia, który to dzień miesiąca, jaki dzień tygodnia)

Ciągle jeszcze jestem w Olchowcu. Właśnie dobiegł końca kolejny obozowy dzień. Tylko który? 7, 8, czy może 9? Sam, już nie wiem, tutaj tyle się dzieje…. Jednak dzisiaj najważniejsze było pasowanie. Ale zacznę od początku.

Nad ranem miałem piękny sen… Byłem w ciepłym domu i po sutym obiedzie rozsiadłem się przed telewizorem. Z każdą chwilą stawałem się coraz bardziej senny, aż tu nagle rozległ się przerażający dźwięk. Spadłem na ziemię i to dosłownie, a ponieważ z kanadyjki jest do ziemi bardzo blisko, boleśnie odczułem powrót do rzeczywistości. W ten sposób zaczął się zwykły obozowy poranek. Miałem pięć minut na ubranie się i przywrócenie wyrazowi mojej twarzy minimum normalności. O dziwo, tylko mnie postawił na baczność gwizdek oboźnego. Chłopaki z mojego namiotu nadal śnili swój sen o domu. Budzę ich i krzyczę, że wracamy do Tarnobrzegu, że odjazd za pięć minut. W tym momencie słyszę komendę pana Andrzeja „POŁYYY DO GÓRY!!!” Natychmiast odkrywamy wnętrze naszego namiotowego życia. Wybiegamy na zbiórkę i jak zwykle pierwszy leci Adrian, potem prawie w niego wpadając Adam, następnie ja, Damian, Tomek i Karol, który jeszcze ciągle wierzy, że zaraz ruszamy w drogę powrotną do domu.

Potem, jak każdego ranka – zaprawa, prowadzona przez pana Michała. Kolejna porcja ćwiczeń z samoobrony. Dopiero tutaj dowiedziałem się, że można za pomocą kilku prostych ruchów tak skutecznie zaplątać człowieka, by zapomniał, gdzie ma ręce i nogi.

Śniadanie. Wiem, że wszyscy poznali już mój apetyt, ale nic nie poradzę na to, że pod koniec każdego posiłku już tęsknię za następnym. Teraz było tak samo. Po śniadaniu okazało się, że dziś wykorzystujemy wiedzę dotyczącą udzielania pierwszej pomocy w praktyce. Ćwiczymy na fantomie, nomen omen, Adasiu!

Uff! Jakoś przeżyliśmy te zajęcia. Adaś, o dziwo też.
Obiad był dla mnie dużym zaskoczeniem. Liczyłem na to, że ratownikom przysługują większe racje żywnościowe.

Okazało się, że najciekawsze miało dopiero nadejść. Kadra przypomniała sobie, że nie mamy prawa uważać się za prawdziwych obozowiczów, jeśli nie byliśmy pasowani. I znowu gwizd….

Tym razem nigdzie w obozie nie było oboźnego i komendanta. Na boisku czarne istoty czekały na nas, a to co dla nas przygotowały… Brrrr! Ciarki przechodzą mi po plecach na samo wspomnienie. Zaczęło się! Mroczne stwory rozpoczęły rytuał pasowania, a ja szybko zorientowałem się, że pod tym dość nietypowym, nawet jak

na bieszczadzkie warunki makijażem, kryje się nasza obozowa kadra. Podjąłem natychmiastowe próby ratowania się z opresji. Na dobre mi to jednak nie wyszło. Przeszedłem przez „piekło” pokrzyw, kamieni i ławek. Zniosłem wszystko. Obrałem krótszą drogę przez mękę, która przebiegała pod ławkami. Zbawienny okład z pokrzyw pozbawił mnie obaw o reumatyzm a maseczka ze smolistego węgla sprawiła, że urodą dorównałem kadrze. W trosce o moje zdrowie organizatorzy tego przedsięwzięcia przygotowali kąpiel błotną. Musiałem wyglądać bardzo przystojnie, ponieważ okazało się, że po kąpieli przyszła pora na pamiątkowe zdjęcie. Pozowałem razem z innymi kolegami. Następnym punktem programu było mycie w wodach Jeziora Solińskiego. To jednak nie oznaczało końca otrzęsin. Czekał na nas jeszcze napój przygotowany przez naszych opraw….. opiekunów. I tu dowiedziałem się czegoś bardzo ważnego o swoim organizmie. W warunkach ekstremalnych moja szyja odmawia współpracy z resztą ciała. Przez chwilę wydawało się, że za żadne skarby nie zmuszę się do wypicia tej mikstury. Kiedy się wreszcie udało, zostałem przyjęty do grona prawdziwych obozowiczów.

Zmęczeni wróciliśmy na kolację. Tym razem pełen wrażeń nie zwracałem nawet uwagi na to, co i ile zjadłem.

Teraz, gdy za chwilę oboźny odgwiżdże ciszę nocną, myślę tylko o jednym. Jeszcze kilka dni i będę w domu wylegiwał się na kanapie przed telewizorem, a potem…. A potem? A potem w lecie tu wrócę i to ja będę pasował!

Kamil Lachowicz II PLO


Oboz Szkolny 2012 przez freakshowpl

Leave a Comment